Zone of the Enders | Recenzja PS3

         Mechy są specyficzną i nierozłączną częścią japońskiej popkultury. Od Macrossa, po serie Gundam, aż po znane na całym świecie Neon Genesis Evangelion. Wiele z nich doczekało się growych adaptacji, inne jak Armored Core, stały się ikoną gier z tego gatunku. Są jeszcze takie, które przez swoje niecodzienne podejście twórców nie zostały zrozumiane lub znalazły nieliczne grono odbiorców. Takim tworem na pewno jest Zone of the Enders. Gra twórcy słynnego Metal Gear Solid, niejakiego Hideo Kojimy. Pierwotnie ukazała się na PlayStation 2 w 2001 roku. Recenzja będzie opierać się jednak o HD Remaster na konsolę PS3/Xbox360 zawierającą obie części gry. O drugiej odsłonie napiszę jak tylko ją ukończę. Zapraszam więc do recenzji!

JEHUTA

         Akcja pierwszej części rozgrywa się w XXII wieku. Rasa ludzka rozwinęła się na tyle aby móc kolonizować kosmos. Osiedlili się na Marsie a także na poszczególnych księżycach Jowisza. To właśnie tam spotykamy naszego głównego Bohatera Leo. Młodego wystraszonego chłopca, który odkąd tylko pamięta czuje się niechciany, przygnieciony przez życiowe problemy oraz społeczeństwo i rówieśników. W czasie jednego z takich gnębień Leo i jego kolegów, dochodzi do niecodziennego zdarzenia. Stacja na Jowiszu, zostaje zaatakowana przez kosmicznego najeźdźcę. Wyrzyna on w pień całą zamieszkałą populację, wraz z kolegami naszego głównego bohatera (jak i jego oprawcami). Jedynie jemu udało się uciec, ponieważ znalazł on w jednym z pobliskich hangarów wielkiego mecha nazwanego Jehuta, do którego wpadł całkowicie przypadkiem.

Gry Kojimy, zwykle wydają się banalne, dopiero po ich ukończeniu zdajemy sobie sprawę, że ich przesłanie jest niesłychanie mocne. Posiadają drugie dno, którego na pierwszy rzut oka nie dostrzeżemy. Tak również było w przypadku ZoE. Z początku, chłopiec, który nie ma o niczym pojęcia, musi stanąć do walki przeciwko kosmicznemu najeźdźcy aby ocalić jak największą ilość populacji zamieszkałej na Jowiszu. Jak się okazuje w praniu, a raczej lataniu, nie dość, że ma niesłychany talent do sterowania mechem, to w dodatku jest zagorzałym pacyfistą i nie ma zamiaru nigdy nikogo zabijać, nawet jeśli narazi go to na powtórne niebezpieczeństwo ze strony nieprzyjaciela. Dopiero gdy zda sobie sprawę, że nie jest w stanie ocalić każdego, a jego najbliżsi ucierpią z powodu jego uporu, nieracjonalnego wkurzania się na wszystkich dookoła i pacyfistycznego podejścia zmienia odrobinę swoje nastawienie. A raczej przytłacza go cała ta nagła zmiana w jego życiu i poglądach. Podejmę się pokornie wykonać misję aby zminimalizować straty w ludziach do minimum oraz dostarczyć mecha do bazy wojskowej na Marsie. Pomaga mu w tym wszystkim ocalała przyjaciółka, która razem z nim znajduje się w kabinie Jehuty, oraz ADA, sztuczna inteligencja mecha. Podczas roztrząsań i dąsań Leo to ona znosi cierpliwie jego humory oraz stara się nauczyć ludzkiego zachowania jednocześnie informując Leo, że jego humorki są nielogiczne w obliczu zaistniałej sytuacji…

REMASTER

          HD remastery mają to do siebie, że technicznie rzecz biorąc nie ma jak sprawiedliwie opisać i ocenić grafiki. Bo grając w grę z 2001 roku w 2019 czego można się spodziewać? Archaizmów, artefaktów i innych niedociągnięć sprzętowych, których w epoce PS2 nawet by się nie zauważyło, a HD remaster w tytule powoduje tylko podciągnięcie rozdzielczości do obecnych standardów 1080p i ewentualnego poprawienia tekstur samego menu. Analogicznie ma się sprawa do mechaniki. Kto grał w ZoE na PS2 ten wie czym gra pachnie, kto jednak nie grał ten musi liczyć się z tym, że nie zobaczy tutaj nic odkrywczego. Ot latamy wielkim mechem, z laserowym mieczem na kształt tego z gwiezdnych wojen i siekamy przeciwników. Dodatkowo dostajemy zestaw różnorakich broni od snajperek, poprzez pułapki, aż do lanc, czy promieni energetycznych. Najogólniej rzecz biorąc jest to taki slasher w stylu Devil May Cry, tylko w kosmosie i mechem. W ogólnym rozrachunku gra się bardzo przyjemnie i do samego sterowania nie ma wielkich zastrzeżeń. Czasem nawali kamera, albo nasz robot nie poleci w odpowiednim kierunku, ale kurde ta gra ma 18 lat! Jak na ówczesne możliwości konsol model mecha wygląda przyzwoicie, same lokacje choć bardzo małe potrafią nas zaskoczyć. Przykładowo w misjach typu rescue (ratowania ludności) jeśli rozwalimy budynek to on się rozwala, a ludzie znajdujący się w środku są już nie do uratowania. Niby nic, a jednak coś. Na uwagę głównie pod złym adresem, tym razem, zasługuje fakt, że gra jest krótka. I to bardzo krótka! Starcza maksymalnie na 5h zabawy. Oprócz wspomnianych wyżej misji ratowania resztki ocalałych, możemy przeszukiwać plansze za „programami” rozbudowującymi nasz dodatkowy arsenał. Tyle…. Więcej to tylko tryb fabularny. Napisałem, że to minus ale po zastanowieniu to w zupełności wystarcza, na dłuższą metę gra mogłaby się znudzić. Robienie w kółko tego samego czyli siekanie wrogów, szukanie programu aby odblokować przejście i tak poziom za poziomem mogłoby zdecydowanie zniechęcić gracza. Brzmi to wszystko bardzo ubogo wiem i zdaję sobie sprawę, ale to nie gameplay jest tu najważniejszy!

PODKŁADKA

            Po ukończeniu gry mamy takie dziwne uczucie, mówiące nam, że ta gra mogła być testem na zbadanie rynku. Sprawdzeniu czy siekanie w kosmosie mechem kupi graczy. Poskładana w strzępek fabuła może nas naprowadzać na trzy konkluzje. Pierwsza, że sam Kojima nie miał pojęcia jak sklecić grę w całość, a przychodzące mu do głowy pomysły zostały posklejane i wypuszczone w formie gry ciekawostki sygnowanej jego nazwiskiem. Druga to wynikające objawienie otwartych możliwości jakie pozostawia wątek fabularny graczowi. Dopisanie własnych scenariuszy tego co się stało przed i może stać później sprawia, że można by utworzyć tak ogromne uniwersum świata, że uznamy ją za majstersztyk, a scenarzystę za geniusza. Trzecia sugeruje nam, że to tylko zalążek tego co nas czeka w części kolejnej. Podstawka, bądź podkładka pod podwaliny dwójki. Jako, że już wiemy o takowej to wydaje się ona najbardziej logiczna. Moim zdaniem jednak jest tak, że nieważne, którą opcję wybierzemy, Hideo Kojima i tak osiągnął swój cel. Stworzył grę, o której będzie się mówić. Jedni jej nie zrozumieją, inni pokochają, a trzeci bez względu na pozostałe opcję będą rozbudowywać własne uniwersum tego świata i doszukiwać głębokiego sensu. Bo rzeczywiście ta gra potrafi się wryć nam w głowę i zostawić z rozmyślaniami na bardzo długo, nawet po ukończeniu mimo swojej krótkiej historii.

Możliwość komentowania została wyłączona.