Starlink: Battle for Atlas | Recenzja PS4

PIXAR CAN SKY

            Zastanawialiście się kiedyś jakby to było połączyć animację Pixara z ich filmów dla najmłodszych z grami wideo? Piękna kolorowa grafika, postaci nakreślone niczym ze scenariusza filmowego przeboju bawiącego i wzruszającego jednocześnie. Do tego dodajemy całkiem przyzwoitą lekko uproszczoną ale satysfakcjonującą mechanikę. Łączymy to z pomysłem „No Men Sky” i dostajemy coś zaskakująco dobrego. Tak zaskakująco dobry sandbox od Ubisoftu. Piaskownice to zdecydowanie nie moja broszka. „GTA” zwykle kończę tylko na kampanii, a gry pokroju „Just Cause”, czy „Mad Max” pozostawiam rozgrzebane i czekają w kupce wstydu na gorsze czasy. Ale „Starlink: Battle for Atlas”, mimo swej dziecinnej prostoty urzekł mnie niczym animacja z wielkiego ekranu!

             Fabuła gry nie jest skomplikowana ani jakoś wyszukana. Ot od zera do bohatera jesteśmy na międzygalaktycznym statku zwanym Equinox, wyruszmy na ekspedycję w poszukiwaniu źródeł mocy typu „Nova”. Nasz kapitan Victor St. Grand, posiada wiedzę by sztucznie je wytworzyć z surowców znajdujących się w Atlasie. Jednak nie wszystko idzie tak jak to zakładano, ktoś w kosmosie nawołuje o pomoc a my jako dzielni piloci z planety Ziemia, nie możemy zignorować takiej prośby. W tym momencie otrzymujemy statek od kapitana (tak naprawdę to ten, który zakupiliśmy wraz z grą ale o tym później), a my po jakiejś traumie czy cholera wie czym boimy się za niego wsiąść. Dopiero słowa naszego dowódcy niczym ojcowskie zagrzanie do boju, sprawia, że od zera pniemy się po szczeblach naszych małych sukcesów do miana bohatera. Porażek nie ma końca, bo kiedy my ratujemy kosmicznego towarzysza, statek matka zostaje zaatakowany przez najeźdźców tzw. Legion pod przywództwem niejakiego Grax’a, porywają kapitana, a my rozbijamy się na pobliskiej planecie. Gdy dojdziemy już do siebie, naszym planem jest zebrać informację, dlaczego zostaliśmy napadnięci i czego właściwie od nas chciano, ale przede wszystkim jak znów wzbić się w przestrzeń kosmiczną?!

               Jak wspomniałem wcześniej nie jestem zwolennikiem sandboxów, zwykle bardzo szybko mnie nudzą, a rzekome eksplorowanie świata i robienie sobie drugiego życia, poprzez aktywności typu granie w kasynie, czy inne takie atrakcje w grze są dla mnie bezcelowe. Jednak gdy narracja i świat przedstawiony sprawia, że zbieranie zabawek z piaskownicy jest w jakiś sposób uzasadnione to zyskuje moje uznanie. Tak też jest ze Starlinkiem. Latamy statkiem po planetach odwiedzamy naukowców w laboratoriach, wojowników w wartowniach, górników w rafineriach i możemy dla nich wykonywać zadania aby rozwijać ich placówki. Wszystko po to by utworzyć ruch oporu dla Legionu. Nasz sojusz tytułowy Starlink ma za zadanie zebrać mieszkańców aby wspólnie stawić czoła kosmicznemu zagrożeniu. Jednak aby on mógł rosnąć w siłę musimy odpychać wrogie ataki kosmicznych najeźdźców. I tu wkraczamy my ze swoim statkiem. Wyposażeni w specjalne bronie żywiołów oraz karabin podstawowy o słodkiej nazwie „niszczarka” dokonujemy anihilacji Legionu na planetach Atlasu. Niszczymy ich ekstraktory czyli coś w rodzaju fabryk produkujących wojowników i zaburzających działanie ekosystemu, niszczymy gniazda mniejszych potworków, aby w ich miejsce wybudować placówki sojuszu. Przeganiamy bandytów lub sam Legion z opuszczonych silosów lub małych wysepek przypominających miasteczka. Uśmiercamy Pierwszych czyli wielkie kroczące maszyny, które pomagają budować ekstraktory. Oraz wylatujemy w kosmos by tam toczyć walkę z wielkimi wahadłowcami przeciwnika.

              Na pierwszy rzut oka jest co robić bo musimy takie zadania wykonać na 6 czy 7 planetach (fabularnie potrzebne są 3), ale tu wkrada się pierwszy minusik. Na wszystkich robimy dokładnie to samo, lecimy z punktu A do punktu B niszczymy wroga bądź zbieramy materiały/próbki, tu może wkraść się monotonia. Jednak sytuację ratuje to, że wszystko jest praktycznie obok siebie więc nie musimy tracić czasu aby lecieć na drugi koniec bo planety są stosunkowo małe. To upraszcza zadanie i daje syndrom „jeszcze jedną rzecz zrobię i koniec na dziś”. Właśnie dlatego uznałem Starlink’a za godnego miana ciekawego sandboxa, bo wszystko dzieje się wokoło nas. Oprócz tego możemy w każdej chwili wylecieć w kosmos!

Czas na mechanikę statku! Bo to on gra tutaj pierwsze skrzypce. Jest to nasz punkt wyjścia w każdej sytuacji. Pełni rolę zarówno środka transportu jak i broni, którą walczymy z obcymi. Przypinany model statku, którego obecnie używamy i kupiliśmy do pada za pomocą specjalnego uchwytu. Początkowo byłem bardzo sceptyczny co do tego rozwiązania, ale zmieniłem zdanie po pierwszych kilku chwilach użytkowania! Jaką ogromną frajdę daje przepinanie wyposażenia (broni) i elementów statku w trakcie gry! Możemy zmieniać jego wagę, dodawać bądź odejmować elementy, a animacja tych zmian na ekranie to czysta satysfakcja wzrokowa! Jedyny minus jest taki, że na start w zestawie otrzymujemy 3 bronie, statek, pilota (mała figurka przypinana do statku), i jakby dwa elementy do rozbudowy (forma przedłużenia skrzydeł). Możemy więc dowolnie modyfikować wygląd naszego galaktycznego mściciela i rozbudowywać go o elementy z innych dostępnych w sprzedaży modeli. Dodatkowe części są do dokupienia osobno. Zarówno statki jak i bronie. Tu mimo wielkiej frajdy i radochy z budowania swojego pojazdu kosmicznego. Wyłania się ogromny minus, chyba największy. Do niektórych typów zadań aby je „wymasterować” potrzeba różnego rodzaju broni. W pakiecie startowym prawdopodobnie każdym otrzymujemy 3 typy. Wspomniana wcześniej niszczarka – broń neutralna, elementu ognia oraz elementu lodu. W kampami fabularnej są skuteczne w 100% i bez problemu poradzimy sobie ze wszystkimi przeciwnikami, ale chcący wbić platynę to niestety musimy się wykosztować…

Wspominałem na samiutkim początku o grafice, która przypomina filmy animowane dla najmłodszych. I rzeczywiście tak jest. Postacie są stworzone w taki sposób jakby żywcem zostały wyjęte z takiej bajki. Jak zwykle znajdą się dwa obozy. Jednym będzie przeszkadzać brak powagi i cukierkowość, innym zaś przypadnie to do gustu i wczują się w klimat jak ja! Gdybym nie wykonywał niektórych zadań pobocznych, czy „czyścił” map aby uzyskać 100% sojuszu, to odniósłbym wrażenie, że to nie jest gra, że oglądam sobie kolejny film Pixara! Postacie to jednak nie wszystko i trzeba też zwrócić uwagę na zbudowanie samych planet, ich struktur, tego że jeśli trafimy na taką, która imituje gęstą dżunglę to będziemy poruszać się między drzewami (grzybami, drzewo-podobnymi bytami itp. itd.), które zostały wykonane z nienaganną starannością! Jedynie kosmos może wydawać się pusty, ale kurde co może się znajdować w kosmosie oprócz planet, kosmicznego gruzu i może paru gwiazd? Trzeba być bardzo czepialskim by przyczepić się do jakości grafiki, tekstur, czy użytych modeli. Bo zachwyca nas flora i fauna planet, tego jak zieją opary, albo mróz pokrywa rośliny. Gdyby jednak tego było Wam mało, to każda planeta podobnie jak nasza Ziemia posiada strefy klimatyczne! W jednej półkuli rośnie jeden typ roślinności w drugiej już nie. To samo z żyjącymi tam zwierzętami. Jedynie planeta lodowa jest jakby mniej urozmaicona bo mamy wielki mróz, średni, i mały, ale to już szkopuł. Co by nie było, że tylko chwalę i chwale to jest też ale. Polegające na tym jak wyglądają nasi przeciwnicy. Legion, posiada maksymalnie po 5 modeli wrogów, od najsłabszych chochlików po najmocniejsze, grawigiganty. Nie ważne jaka planeta to nie spotkamy żadnych innych wrogów, nie wyglądają oni inaczej, oprócz tego, że są odporni na poszczególne żywioły (ogień i lód).

              Bardzo ciężko jest mi skrytykować „Starlink: Battle for Atlas”, ponieważ to dobra, nawet bardzo dobra gra, która nie bała się innowacyjnego podejścia. Fakt nie jest to tanie podejście, ani opłacalne jednak daje kapitalną frajdę a generalnie o to w tej rozrywce chodzi! Grafika jest na bardzo wysokim poziomie jak w filmach animowanych, sama mechanika i sterowność statku także sprawia, że gra się przyjemnie i nie ma tu wielkich wad. Boli tylko kilka spraw, które można było rozszerzyć aby miały większe znaczenie w trakcie rozrywki jak np. rozbudowanie obserwatoriów, rafinerii czy innych baz potrzebnych do pozyskania sojuszu. Mogły mieć one większy wpływ ekonomiczno militarny. To wielki potencjał, którego tu nie wykorzystano, a szkoda. No i to pójście na łatwiznę i wykonanie tak małej liczby różnorodnych przeciwników… Tak więc zapytacie mnie czy warto wykosztować się i kupić ten zestaw startowy? Powiem Wam tak… Lepiej dodać go do listy życzeń np. prezentowej i niech go ktoś Wam sprawi, bo choć tani nie jest to też nie przekracza ceny standardowej gry. Dostajemy też model statku, który ładnie prezentuje się na półce i również warty jest posiadania, a i prezent staje się bardziej efektowny dzięki niemu. Starlink to kapitalna baza, która aż prosi się o rozwinięcie i dopracowanie pewnych mankamentów na przyszłą grę z tym tytułem.

PLUSY

MINUSY

Animacje i grafika

Trzeba kupić nowe statki, żeby wyplatynować

Wybór dubbingu ang lub polski

Te same zadania na każdej planecie

Zabawa statkiem w trakcie gry

Mała różnorodność wrogów

Sandbox, który nie nudzi

Zmarnowany potencjał ekonomiczny

Kosmos od ręki

 

Co-op split screen

 

 

Możliwość komentowania została wyłączona.