Dissidia Final Fantasy NT | Recenzja PS4

Niekończąca się fantazja.

Serii Final Fantasy chyba nie muszę nikomu przedstawiać, jest tak stara jak branża gier. Zapewne każdy z Was miał do czynienia, z którąś z części głównych lub spinoff’ów. Bardzo prawdopodobne też, że oprócz pierwszego Xboxa i DreamCasta gry z tej serii, zawitały na każdym liczącym się do tej pory sprzęcie. Dissidia Final Fantasy, to pełnoprawny spinnoff. Jeżeli nie mieliście okazji zagrać w dwie poprzednie części na PSP, to koniecznie musicie to nadrobić. Nie ze względów fabularnych czy nawiązań do poprzednich odsłon, ale dlatego, że były fenomenalne! Czy odsłona na PS4 dotrzyma im kroku?

Listen to my story…

Jako, że gra jest bijatyką nastawioną na rozgrywkę Co-op, nie mamy się tu co spodziewać głębokiej i zawiłej fabuły, która poruszałaby jakieś moralne wybory, czy była zaskakująco oryginalna. Tak naprawdę fabuły nie jesteśmy w stanie rozpocząć bez, jakiejkolwiek wcześniejszej potyczki w Gauntlet Mode, aby odblokować specjalne punkty niezbędne do eksploracji kolejnych etapów historii, musimy toczyć walki z AI w postaci wyzwań (lub online, ale tylko jeśli osiągniemy znaczący wynik). Trafiamy do alternatywnego świata, gdzie wszyscy ważniejsi bohaterowie głównych odsłon FF, spotykają się w jednym czasie i miejscu. Wszystko to spowodowane jest walką „bogów” tego wymiaru. Tym dobrym jest Materia, która zrzesza wszystkich naszych herosów stojących po jasnej stronie mocy. Drugim, tym złym, jest Spirytus, eee znaczy Spiritus : ), który to zwerbował na swoją stronę antagonistów, naszych bohaterów. Ci dobrzy jak i Ci źli, zostają wybrani aby mocą ze stoczonych bitew napełnić specjalne kryształy, które utrzymają harmonie świata. Szala ma dwie strony tak więc, walka musi trwać!

Al Bhed Machina…

Mechanika rozgrywki polega na trójwymiarowych trzyosobowych walkach. Wybieramy spośród około dwudziestu bohaterów, w tym prawie wszystkie główne postaci serii, wraz z ich przeciwnikami. Bohaterowie podzieleni są na klasy, Vanguard, Assassin, Marksman, Specialist, tak więc coś na wzór gier typu MOBA, dobieramy skład tak aby był jak najbardziej efektywny na polu bitwy. Oczywiście możemy wybrać 3x tą samą klasę, ale mija się to z celem, gdyż porażka będzie szybka i sromotna. Samą rozgrywkę widzimy, zza pleców naszego wybranego herosa.

Pomysł był już wykorzystany w odsłonach na PSP, więc technicznie rzecz biorąc nie mamy tu do czynienia z niczym nowym. Praktycznie jednak, aby wygrać mecz trzeba pozbawić naszych przeciwników jakby dwóch rodzajów punktów „życia”. Pierwszy czyli „Bravery”, który odpowiada za siłę ataków, ładujemy go w trakcie wymierzania combosów. Drugi to zwykłe HP pointy, które odsłaniają się w momencie osłabienia postaci za pomocą tych pierwszych. Dopiero po 3 krotnym pozbawieniu drużyny przeciwnej „życia”(tego od HP) wygrywamy mecz. Tak jest to skomplikowane, i tu właśnie pojawia się pierwszy minus rozgrywki. Wszędzie widzimy cyferki, od tego, od tamtego, zasłania to sporą cześć ekranu rozgrywki. No i na początku łatwo się w tym wszystkim pogubić, zwłaszcza, że tak na dobrą sprawę ciężko w ferworze walki połapać się kiedy i z jakim rodzajem punktów zdrowia mamy do czynienia.

Sama walka jest bardzo widowiskowa, a wszelkie combosy, czy ataki specjalne to czysta poezja. Początkowo może być ciężko, zwłaszcza, że responsywność postaci też różni się w zależności od klasy. Same ataki jak już wspomniałem też są podzielone na te, które zadają obrażenia do Bravery, i te, które są tzw. finisherem, czyli do HP.

Nie sposób pominąć tu także summonów, które są nieodłącznym elementem każdego FFa. Te po przyzwaniu oprócz zadawania ataków, które odbierają Bravery, dodają nam specjalne bonusy w postaci buffów. Nie zabraknie tu Ifrita, Bahamuta, czy nawet Leviatana z XV części. Choć ich ilość jest znacznie ograniczona, w porównaniu do tego ile, można było ich napotkać w głównych odsłonach.

You look like…

Grafice nie można w zasadzie nic zarzucić. Modele wykonane są z najwyższą starannością, to samo tyczy się animacji wezwania summonów, czy ataków specjalnych. Jedynie areny mogłyby być, bardziej zapełnione. Czasem mamy wrażenie, że zostały one wykonane w pośpiechu i są niedokończone, a wręcz i puste. Chociaż w natłoku HUDu jaki pojawia się na ekranie, nie jest to aż takim minusem. Warto zaznaczyć, że gra działa płynnie w 60klatkach/s. Co prawda nie jestem, zwolennikiem tego wyścigu szczurów, ale przyznaję dodaje to uroku.

Every story, have an end.

Gra zdecydowanie jest dedykowana dla graczy, którym Fajnale nie są obce. Obecność ulubionych bohaterów z każdej części serii, w nowej graficznej odsłonie, oraz możliwość potyczki nimi to czysta przyjemność. Choć ważnym aspektem jest słaby system walki, który może zrazić bezpowrotnie. Natłok HUDu może spowodować ataki padaczki, a puste areny przyprawić o mdłości. To wszystko ważne aspekty decydujące o całej grze, zwłaszcza, że rozwiązanie fabularne też nie jest tu mocną stroną. Jesteśmy zmuszeni do grania „wyzwań” aby móc dopiero uczestniczyć w Fabule. Takie wymuszone przedłużanie życia produkcji. Podsumowując czy Dissidia Final Fantasy NT jest pozycją wartą ukończenia? Jeśli jest się fanem serii, zdecydowanie gra przypadnie nam do gustu. I staje pozycją obowiązkową do ukończenia. Jeśli nie, otrzymamy bijatykę, bardzo kiepskiej klasy.

PS Steelbook jest fenomenalny : )!

PLUSY

MINUSY

Bohaterowie i ich ilość

Responsywność

Grafika

Puste areny

Steelbook (w edycji, która go zawiera)

Sterowanie

 

Walki na siłę by grać fabułę

 

Tylko dla fanów

 

Mała ilość summonów

 

Skomplikowany system walki

GALERIA

Możliwość komentowania została wyłączona.