bLOGout Vol1

bLOGout vol 1: Dzieci analogów

          Kiedy jedziesz samochodem do pracy lub środkiem masowego transportu, mijasz bezkształtną masę ludzi. Ludzi, którzy wyglądają tak samo, i nie, nie chodzi tutaj o rodzaj ubrania, buty, fryzurę czy przynależność do subkultury. Bezkształtna masa objawia się w czym innym. W dzisiejszych czasach ludzie pozbawieni są własnego ja, własnego myślenia, ślepo podążają za trendami mody, nowinkami technologicznymi, czy stylem życia, który tak naprawdę nie jest ich. Robią tak bo tak jest modnie i wygodnie. Naśladują siebie nawzajem ale unikają kontaktu. Zapatrzeni w swoje smartfony, zapominają czym jest codzienny uśmiech do Pani w sklepie sprzedającej bułki, czy krótka rozmowa z przechodniem. Ciągle szukają sensacji i cyfrowych emocji zamiast zwykłej ludzkiej empatii. Natchniony takim widokiem zombie, bo taka jest ich obecna definicja w drodze do pracy zadałem pytanie sobie i Bandziorowi. Z czym kojarzy Ci się stwierdzenie „Dzieci analogów”? Zatrzymajcie się na chwilę w pogoni za newsami i przeczytajcie jakie refleksje naszły każdego z nas.

RyudoKai

          W dzisiejszych czasach, przemysł gier przebija, o ile już nie przebił, kinowy czy książkowy. Myślę, że będzie to trochę paradoks bo z jednej strony mowa o czymś nie cyfrowym, a z drugiej jednak do tego nawiążę. Przykładowo kojarzy mi się to stwierdzenie z pierwszym Game Boy’em, kiedy to jeden z kolegów wynosił na podwórko i wszyscy patrzyliśmy jak grał w pierwsze Pokemony. Kojarzy mi się także z Amigą, Atari czy pierwszym PlayStation. Nie mówiąc już o pegazusie!. Chyba najbardziej trafne porównanie będzie, gdy porównam to stwierdzenie do czasów kiedy wszystko było bardziej namacalne. Trzeba było wybrać się osobiście na targ, giełdę elektroniczną czy po prostu wymieniać z kolegami aby mieć coś nowego. Wiadomo wszystko było w tamtych latach (90) trudniej dostępne, ale okupione trudem dawało o niebo większa satysfakcję! Pamiętam także programy w TV, gdzie prezenterzy z dumą oceniali i opowiadali o grach. Z łezką w oku wspominam jak pierwszy raz zobaczyłem NFS’a Underground, potem drugą cześć „w swoim” co tygodniowym programie! „Dzieci Analogów” to także dla mnie gra przy podzielonym ekranie, czy gorących krzesłach. I chyba właśnie z tym stwierdzeniem utożsamię to najbardziej. Kiedyś gry łączyły ludzi nie tylko dzięki połączeniu internetowym, ale także dzięki rywalizacji tuż obok siebie. Zapraszało się kolegów żeby razem grać w bijatyki, wyścigi czy po prostu „na zamianę”, każdy po etapie lub „po zabiciu!” A załamanie tej zasady groziło zerwaniem koleżeństwa, do czasu grania w następną grę! Kto z nas się nie denerwował na kumpla, kiedy dostawaliśmy manto w Tekkena, Virtua Fightera, czy Mortal Kombat?. Kto z nas prawie nie rzucił padem w telewizor gdy, po zajęciu pierwszego miejsca w wyścigu nasz sąsiad z kanapy nie zawahał się zepchnąć nas w Need For Speed, i musieliśmy go gonić bo on uplasował się na początku stawki? Ba przypomnę Wam coś co do dziś dnia jest legendą! Heroes III! Tak chyba, każdy ale to każdy grał w tę odsłonę! Nie było innej gry, która zrzeszała 8 osób w jednym pokoju, żeby razem ze sobą grać!. No może jeszcze Wormsy, ale tam też kończyły się przyjaźnie! Oprócz tego aby rozwiązać jakąś zagadkę musieliśmy siedzieć i kombinować do skutku. Uczyło nas to wytrwałości i abstrakcyjnego myślenia. Uczyło nas to podchodzić do problemu kilka razy i nie poddawać się gdy coś było za trudne. Tak więc słowem końca. „Dzieci Analogów” to dla mnie ten złoty okres, gdzie będąc twarzą w twarz, dzieliliśmy nasze hobby, z żywym człowiekiem tuż obok nas samych. Widzieliśmy prawdziwe emocje, odczuwaliśmy je na własnej skórze. Dokonywaliśmy wymiany poglądów. Jeden pomagał drugiemu przejść coś z czym nie mogliśmy sobie poradzić. Nie tak jak w dzisiejszych czasach tylko cyfrowo przez połączenie internetowe. Gdzie ludzki wyraz twarzy odpowiada dwukropkowi i nawiasowi.

Bandzior

          Jak mam być szczery to nie jestem w stanie wymienić chronologicznie, z którą konsola miałem styczność jako pierwsza, było tego dość sporo jak tak pomyśleć z perspektywy lat. Jak wyglądało to u mnie?. Już mówię.
NES – miała ja kuzynka, u której to nauczyłem się strzelać do kaczek, to była zabawa, wtedy nikt nie zastanawiał się jak działa pistolet, z którego się strzelało do telewizora ważne było tylko to, żeby ten pies się znów z nas nie śmiał jak nie trafimy w kaczkę (kto pamięta, też kojarzy ten bezczelny chichot).
Sega DreamCast – na tę konsolę przyszło mi tylko patrzeć, kuzyn posiadał chyba tylko parę gier, ale wiem na pewno, że to właśnie wtedy poznałem Sonic’a, ten niebieski jeżyk, jak wtedy go nazwałem, biegał ile miał sił w nogach, no kozacka gra, druga grę, którą wtedy przyszło mi podziwiać z perspektywy widzą, była wideo gra można powiedzieć, „dead house coś tam”, żebym to pamiętał tytuł, wiem jedno, bałem się w tedy wracać do domu i dopiero po wielu, wielu latach trafiłem na nią na PC i oczywiście wtedy ją ukończyłem 🙂
Gameboy Classic – drugi kuzyn na stówę grał w Mario, to dopiero była historia, ale kto by pomyślał wtedy, że to taki sławny hydraulik.
Atari 2600 – to chyba pierwsza konsola, z którą miałem tak długotrwała styczność, posiadali ją moi rodzice, nawiasem mówiąc chyba nadal ją posiadają (sprawdzę to), rozgrywki całą rodziną w samoloty, bezcenne wspomnienie, a te okrzyki: „tankuj, tankuj, tu masz fuel’ke”, w grze „River Raid”.
W innych samolotach z bardziej otwartym światem była taka kuleczka, po jej zestrzeleniu zmieniał się kolor tła w grze, cytując: „kulka, kulka, łap ją, zmień kolor, ….. No taki kijowy, to ja tu już nic nie widzę, aź dorobił”
Pegazus – to moja pierwsza konsola, którą posiadałem pamiętam, że miałem ją u babci, wtedy każde uzbierane pieniądze wydawałem na kartridże, które kupowałem w komisie, oj miałem trochę tego: robocop, kapitan ameryka, żółwie ninja, chip i dale, aż łezka się w oku kręci gdy pomyślę, że wylądowała ona na śmietniku, wujek po prostu nie miał pojęcia co to takiego było, więc po co ma tu leżeć (cóż, trudno).
PlayStation One – niezapomniane wakacje u cioci pod Tarnowem, gdzie to Michał (sąsiad z naprzeciwka) posiadał tą maszynę, a każdy deszczowy dzień spędzaliśmy grając w takie tytułu jak Euro 2000, Tony Hawk’s Pro Skater 2, Star Wars Episode 1 czy też Metal Gear Solid, i chodź pada rzadko przychodziło mi trzymać w ręku to pamiętam jedno, że byłem nawigatorem i mówiłem mu gdzie można jeszcze pójść, żeby uważał na przeciwników itp.
Wiele lat później za własne zarobione pieniądze kupiłem sobie PlayStation 2 wtedy miałem ją przerobiona a biblioteka moich gier liczyła około 100 tytułów i myślę, że na tym śmiało można zakończyć moje początki ze światem gameingowym, w tym momencie mogę powiedzieć, że troszkę już w swoim życiu ograłem ale uwierzcie mi na słowo, to był dopiero wstęp, będę wracał z wielką radością do tych momentów gdy przyjdzie mi w obecnych czasach przechodzić to wszystko.

Analogicznie

          Jak więc widzicie, mimo różnych wspomnień, skojarzeń i doświadczeń pojawia się jeden wspólny mianownik. Mianowicie gra z drugim człowiekiem, który jest tuż obok. Zdecydowanie ten fragment jest w dzisiejszych czasach wyraźnie pomijany. Często gry zawierające kanapowego co-opa, można policzyć na palcach jednej reki. Cyfrowy trend na cyfrowych znajomych niestety rośnie z każdą chwilą, każdym rokiem i każdą generacją gier jak i konsol. Twórcy nie wiadomo czy z kwestii opłacalności, czy kwestii czasów rezygnują z tzw. podzielonego ekranu. Szkoda ponieważ to nie była tylko zabawa, ale także tak rodziły się wspólne pasje i wieloletnie przyjaźnie. Na nasze szczęście gry single player nadal nie są martwe widać to wyraźnie na przykładzie God of War’a, czy nowego Spider Man’a. Dzięki takim produkcjom nasze „nawigowanie” obecnie grającemu koledze nadal ma sens, mniejszy lub większy, ale pachnie nostalgią, którą pamięta każdy starszy gracz.

Możliwość komentowania została wyłączona.