Dziś na tapetę wezmę piątą część gry, która za czasów 7 generacji konsol zrewolucjonizowała rozgrywkę trzecioosobowych strzelanek. Gears 5, które może nie jest już rewolucją na skalę mechaniki czy grafiki, zwłaszcza po takim czasie od premiery, ale biorąc pod uwagę, że w dogodnej promocji można tę grę wyrwać za kilkadziesiąt złotych – mowa oczywiście o wersji na Xboxa One w pudełku – to grzechem byłoby aby Was ominęła. Jak zwykle pod tekstem znajdziecie recenzję wideo!
Ta recenzja to będzie szybkie przeładowanie Lancera w akcji, także zaczynamy z grubej rury od fabuły. Z punktu widzenia gracza, który nie miał styczności z poprzednimi odsłonami będzie niezrozumiała i krótko mówiąc beznadziejna. Zwłaszcza, że Gears 5 mocno nawiązuje do wydarzeń z części czwartej gdzie najlepiej poznajemy relacje i więzi jakie łączą bohaterów. Także jeśli nie mieliście okazji zagrać to radziłbym nadrobić zaległości zwłaszcza czwórkę, a dzięki wstecznej kompatybilności możecie zagrać we wszystkie poprzednie części przed zagraniem w piątkę. Gdyby jednak i to było niemożliwe to zawsze zostaje krótkie intro ukazujące najważniejsze sceny z Gears of War 4. Szkoda tylko, że przedstawiono to w tak chaotyczny sposób, że ciężko coś z tego wywnioskować. Ale bez obaw sama historia w piątce też skacze z kwiatka na kwiatek. Na początku skupia się na Jamesie Fenixie a potem troszkę na Marcusie aż dochodzi do Kait’e.
Naszą bohaterkę nawiedzają koszmary senne związane z szarańczą, czuje jakby działy się one naprawdę. Gdy podczas jednej z misji odzyskania kontroli nad Młotem Świtu, dochodzi do tragedii i ginie mnóstwo Gersów, James czuje się winny i odłącza się od ekipy, w tym czasie koszmary Kait stają się silniejsze i “śni na jawie”, dostała radę od Marcusa by udała się do źródła, które może jej rozjaśnić w czym tkwi problem. Zdesperowana, postanawia wyruszyć wraz ze swoim wiernym kompanem Delem by odkryć co tak naprawdę się z nią dzieje. Jak zapewne się już domyślacie, Kait’e odkrywa, że jej koszmary i szarańcza nie wzięły się znikąd. Tak jak mówiłem pomieszane z poplątanym…
Jeśli chodzi o mechaniki zaimplementowane w grze to patrząc obiektywnym okiem do poprzednich odsłon niestety muszę stwierdzić, że nie zmieniło się tutaj za wiele. Żadnej rewolucji na miarę części 3 gdzie mogliśmy przykładowo dosiąść Bromaki. Nie ubliżając piątce to dalej świetne strzelanka, przepełniona testosteronem, i soczystym mięskiem po ubiciu fali wrogów. Ale z nową generacją oczekiwaliśmy czegoś więcej niż strzelanie do przerośniętych pijawek latających jak rój os. Owszem dodano coś na wzór kapitanów fali, których znacznie trudniej ubić. Jednak wedle mojej opinii to dalej nie jest to czego gracze oczekiwali po Gears 5.
W tym momencie pewnie będziecie chcieli zarzucić mi, że przecież dodano opcje półotwartego świata i poruszanie się na skiffie czy czegoś na ten wzór albo sań napędzanych siłą wiatru. Okej to prawda, to jest nowość, która moim zdaniem wypadła genialnie. Jednak nie jest to trzon rozgrywki tak jak w przypadku faszerowania ołowiem hord szarańczy.
No okej może jest jedno usprawnienie, ale ja osobiście jestem przeciwny nazwaniu tego zmianą w mechanice. Mowa o naszym robocie Jacku. Dostaje on swój arsenał pułapek, może działać jako granat oślepiający czy przynosić nam broń, a także tworzyć krótkotrwałą tarczę. Jest przydatny, nie przeczę, bo potrafi nas także ocucić gdy otrzymamy za dużo obrażeń czy nałożyć coś w postaci pancerza. Ale czy można to nazwać czymś co w wyjątkowy sposób urzeknie graczy? Nie sądzę bo ja osobiście nie korzystałem z robota prawie wcale oprócz momentów kiedy fabuła to na mnie wymusiła. Tak więc gracze muszą sobie odpowiedzieć już na to pytanie sami.
Grafika to chyba najmocniejszy element tej gry. Miejscówki potrafią wywrzeć na nas kolosalne wrażenie nawet na słabszej wersji Xboxie One S bo na takiej właśnie platformie ogrywałem tę produkcję. Krajobrazy jakie odwiedzimy mimo zniszczenia ich przez szarańczę są malownicze, czasem surowe ale zawsze dopieszczone. Czasem trafimy na jakieś notatki historyczne co działo się w danym miejscu przed wybuchem Wojny. Lokacje wypełnione są różnego rodzaju elementami czy przeszkodami. Część z nich może stanowić ruchoma zasłonę chroniącą nas od ostrzału przeciwników, a pozostałe to tylko dekoracja. Rozmiar detali ma tu znaczenie! Niestety tyczy się to tylko miejsc, w które wchodzimy po opuszczeniu Skiffa, bo trzeba to przyznać pseudo otwarty świat jest po prostu pusty. Natomiast jeśli chodzi o zamknięte korytarze jak i areny gdzie pojawiają się fale wrogów to zupełnie nie mam żadnego ale. Wypełnienie lokacji czy poziom detali trzyma się jednakowo wysokich standardów. Zastanawia mnie tylko jedno, czy te puste pseudo otwarte tereny to wynik braku mocy obliczeniowej konsol, czy zwykłe pójście na skróty przez twórców?
Jeśli zaś chodzi o udźwiękowienie to nie mam tutaj chyba nic konkretnego do powiedzenia. Fajnie słychać jak przeładowujemy broń, jak strzelimy headshota, postacie i dopasowane do nich głosy są w zasadzie bez zmian, ale to dobrze, dobrze znów usłyszeć Marcusa i jego soczyste przekleństwo.
O trybie multi się nie wypowiem, bo nie jestem entuzjastą sieciowej rozgrywki więcej niż w jedną grę na raz. Choć jak w każdych Gearsach sterowanie na padzie to bardzo mocna strona tej gry i domyślam się, że pod tym względem gracze nie narzekają. Co do reszty czynników to, może Wy w komentarzach wypowiecie się coś więcej i zachęcicie mnie do rozgrywki online razem z Wami?
Podsumowując Gears 5 to bardzo dobra gra, ale zdecydowanie za krótka. Gdyby nie beznadziejne otwarte zakończenie sugerujące kolejną część oceniłbym ją wyżej mimo, że kampania to jakieś 12-15h maksymalnie przy zbieraniu większości znajdziek. Dlatego też ocena nie będzie wyższa niż 8/10. Piąta część trybek wojny ma swoje mankamenty jak nie równa grafikę, krótka kampanie czy wrażenie, że to już wszystko było. Jednak to dalej solidna produkcja, która w oczach wiernych fanów pozostanie wyznacznikiem testosteronu w elektronicznej rozrywce gier wideo.