DIABEŁ PŁAKAŁ JAK POWSTAWAŁ
Początki syna Spardy mają korzenie jeszcze w projekcie marki Resident Evil. Sięgają one roku 1998, gdzie główny bohater pierwotnie miał mieć na imię Tony. Ponieważ reżyser ówczesnego horroru zauważył, że studio daleko odpływa wizją od tego co sam chciał przedstawić w swojej grze, dał dobrą radę pracującym dla niego ludziom nad projektem „Team Little Devil” by w ramach własnej wizji stworzyli oni nową grę zamiast pracować nad RE. Tak więc w 2001 roku, Tony zamienił się w Dantego (imię naszego zostało zaczerpnięte od autora „Boskiej Komedii”). Tym sposobem z horroru powstał ekskluzywny slasher na PlayStation 2, z pewnym siebie bohaterem, który nie stronił od ciętego języka, alkoholu i pizzy. Lubił oglądać kobiece kształty, a kręciła go sieczka wywołana mieczem i bronią palną przy akompaniamencie ostrego rocka i metalu. Dostaliśmy antybohatera idealnego!
LET THE HUNT BEGIN
Dwa milenia temu wybuchła wojna, wojna, w której demony zaatakowały świat. Jednak pojawił się on, Sparda, jeden z nich, który przeciwstawił się chaosowi i sam stanął do walki z legionami demonów. Od tamtej pory znany jest jako Mroczny rycerz Sparda. Takimi słowami wita nas ekran początkowy, wprowadzając po krotce w historię. Grę rozpoczynamy w momencie gdy Dante znudzony odbieraniem telefonów w swojej agencji „Devil May Cry” do tzw. zadań specjalnych, zostaje zaskoczony nagłym wtargnięciem przez blond włosom piękność, która rozwaliła mu ścianę motocyklem. Ku zaskoczeniu Dantego zna ona jego przeszłość, wie jak zginęła jego rodzina 20 lat temu, wie czyim synem jest, oraz jak bardzo i na kim chce się zemścić. Po małej demonstracji nadprzyrodzonych a zarazem demonicznych zdolności, kobieta zdradza mu swoje imię. Trish. Przybyła aby prosić go o pomoc w walce z „podziemiem” (ang. Underworld). Przyjmujemy jak nazywa to Dante zlecenie i tym sposobem trafiamy na fikcyjną wyspę Mallet, gdzie będziemy musieli powstrzymać odradzające się wcielenia wszelakiego zła Mandusa. To właśnie jego Sparda przypłacając to życiem zapieczętował zapewniając światu pokój. Jak się okazuję wcale nie na tak długo…
Jeżeli istnieją gracze, którzy nie znają gier z gatunku slasher to ciężko będzie ich skłonić do zagrania akurat w pierwszą część DMC. Po pierwsze gra ma już swoje lata i nawet jeśli weźmiemy to pod uwagę w kwestii mechaniki, pozostaje jeszcze grafika. Dodatkowo gra przystosowana była do tzw. japońskiego gracza. Czyli trudność gry pokręcona została o poziom wyżej, Łatwy staje się Normalnym. Normalny to Hard i analogicznie Hard to Expert, a Expert no cóż nie radzę próbować bo gry w stylu souls like to przy tym spacerek…
Pomijając już niedogodności związane z epoką powstania gry, to dostajemy fenomenalny, zaskakująco dobrze wykonany kawał Slashera, który satysfakcjonuje nasze dusze rządne mordowania demonów w efektowny sposób. Zarówno sławnym Rebelionem (miecz Danego) oraz dwoma pistoletami, Ebony & Ivory. Klasycznie do dyspozycji mamy mocny i słaby atak. Łącząc je dostajemy efektowne comba. Dodatkowo wraz z postępem fabularnym odblokujemy także tryb Spardy (Devil Trigger). Czyli możliwość przeistoczenia się na krótką chwilę (zależną od rozwoju postaci) w demoniczne oblicze Dantego odziedziczone po ojcu. Im lepsza kombinacja, dłuższa i bardziej efektownie rozrywająca na czynniki pierwsze tym wyższą rangę osiągamy na końcu każdej potyczki. Rangi są o tyle ważne, ponieważ są to składniki do oceny końcowej za całą misję. Same misje choć jest ich niewiele, nie są jakoś skomplikowane. Idziemy tłuczemy demony, rozwiązujemy zagadki logiczne i natrafiamy na bossa. Nie zawsze odbywa się to akurat w takiej kolejności, ale też nie ma wielkiego urozmaicenia. Jak już wspomniałem rangi za styl walki to jedno, drugie zaś to czas i ilość podpowiedzi wykorzystanych do rozwiązania łamigłówek oraz użytych przedmiotów leczenia, bądź wspomagającego pasek pseudo many. Jeśli dana misja zajęła nam mnóstwo czasu i użyjemy wielu przedmiotów leczących to nasza ranga znacząco zostanie obniżona i mimo S-ki za walkę, to za czas otrzymamy najwyżej D (rangi są literowane E, D, C, B, A, S, SS, SSS), a za użycie potionów dostajemy E. Finalnie na końcu levelu otrzymamy średnią wyliczoną na podstawie tych właśnie czynników.
Mechanika, czyli sterownie, obecnych graczy może przysporzyć o białą gorączkę, a już szczególnie praca kamery. Ta często utwierdzona jest na naszym bohaterze i podąża za nim wycentrowana i wykadrowana na środku ekranu. Owszem od czasu do czasu dostajemy możliwość się rozejrzeć jednak są to sporadyczne warunki i rzekłbym, że tylko w ograniczony sposób na jaki pozwolił deweloper. I choć aspekt kamery bywa przytłaczający to samo wymachiwanie mieczem to czysta finezja! Devil May Cry mógł poszczycić się jak na tamte czasy fenomenalnym gameplayem. Soczysty i wyrazisty pogrom demonów przypieczętowany strzelaniem z pistoletów. Wszystko działało tak intuicyjnie i responsywnie, że zupełnie nie można tu się do niczego przyczepić! Zestaw ataków i combo zostaje cały czas rozszerzany i usprawniany wraz z rozwojem postaci. Odblokowujemy kolejne ruchy, niektóre niezbędne aby wykonać misję, inne stworzone po to by zaspokoić naszą ciekawość czy da się tak zrobić z mieczem. Bajka. Jeśli zaś chodzi o to jak rozwijamy postać to nie oczekujmy w slasherze RPG. Zbieramy Orby (czerwone, niebieskie, zielone, fioletowe, złote) odpowiadające za konkretne rzeczy. Czerwone to forma punktów zamieniana na końcu na doświadczenie, za które potem rozwijamy postać. Niebieskie wraz za zebranie ich w konkretniej ilości powiększają nasze życie (Vitality), fioletowe zwiększały ilość paska odpowiedzialnego za możliwość korzystania z odblokowywanych ruchów i technik (Devil Trigger). Zielone zwracają odrobinę życia w trakcie gry. No i złote, które pozwalały na natychmiastowe odrodzenie. Jak na taki rodzaj gry myślę, że w zupełności nie trzeba było tu nic więcej kombinować.
Mimo wiekowej już na te czasy oprawy audiowizualnej i tak polecam Wam zagrać w oryginał na PS2, a nie HD remastery. Nic nie oddaje ducha tamtych czasów jak ograniczone możliwości graficzne sprzętu. Tylko wtedy wczujemy się w prawdziwy klimat, mroczny, przytłaczający i chcący nas wykończyć na każdym kroku. Sceneria jak i same lokacje wewnątrz zamku są wykonane jak na owe czasy zaskakująco dobrze. Z perspektywy czasu wiadomo, że dziś wrażenia robić nie będą, ale kurde kto gra w retro aby oceniać grafikę! Doskonale pamiętam jak pierwszy raz zagrałem w „Dantego” i nie mogłem się nacieszyć tym ponurym i brudnym od demonów zamczyskiem. Jedynie w pierwszej misji na samym początku może nam się wydać, że ktoś poszedł na łatwiznę i uprościł tę konkretną lokację. Może i tak było kto wie, ale kurde co jest potrzebne na drodze prowadzącej do zamku niż sama droga i jakiś mur? Jeśli zaś chodzi o animację postaci to wielką wagę przyłożono do tego jak nasz Łowca strzela, wymachuje mieczem i podskakuje bo to było priorytetem i trzonem rozgrywki. Szkoda tylko, że animację poruszania się po lokacjach potraktowano już troszkę gorzej, bo jego dziwaczny kłus (połączenie biegania i chodzenia równocześnie) potrafi w dzisiejszych czasach mocno rozbawić, a nie ukrywajmy chodzenie też jest ważne!
CAN’T YOU SEE THE DEVIL?
Pierwszy Devil May Cry okazał się hitem na miarę system sellera, oprócz rywalizującego z nim później (2004r.) Ninja Gainden’em na Xboxa, nie miał sobie równych. Na fali popularności DMC gatunek japońskiego slashera trafił w końcu do serc europejskich graczy. Od tamtego momentu powstało wiele produkcji naśladujących lub po prostu z tego gatunku, a jeszcze więcej wydanych poza Japonię. Jeśli zapytacie mnie czy polecam Wam zagrać nawet dziś w DMC to zdecydowanie TAK! Fani soulsów odnajdą korzenie ich ulubionej marki, fani szukający bohatera na miarę złowieszczego skurczysyna poczują się jak w niebie, a miłośnicy slasherów nie znajdą lepszej jatki niż tu. Jedynie mankamenty a raczej pozostałości epoki PS2 mogą dać się we znaki młodym niedzielnym graczom. Praca kamery i grafika zestarzały się bardzo widocznie, jednak gameplay jest tutaj nieśmiertelny i diabelsko dobry!