Shadows of the Damned | Recenzja

Dawno temu pożyczyłem od dobrego znajomego Xbox’a 360 i zacząłem ogrywać na tę platformę wiele gier. Trafiłem wtedy na pewną produkcję, która opowiadała o łowcy demonów, jego zadaniem było odzyskać swoją dziewczynę z rąk jakiegoś skurczybyka, władcy demonów czy coś w tym stylu. Popatrzyłem chwilę na okładkę, odpaliłem, zacząłem grać i po krótkim czasie zorientowałem się, że nieźle się przy tym bawię! Kapitalny a zarazem prostacki humor, przyzwoita jak na tamte czasy grafika oraz intrygujący gameplay, nie pozwolił mi się nudzić przy konsoli! Niestety czas zwrotu przyszedł nieubłaganie, a ja nie dokończyłem gry. Ten fakt nieukończenia gry bolał mnie prawie 12 lat! Jednak w końcu gdy w toalecie upłynęło już mnóstwo wody, zakupiłem sobie swoją kopie gry, która stety bądź nie, doczeka się niedługo remastera. Czy po tak długim czasie dalej potrafiłem zachwycać się Shadows of the Damned? Tego dowiecie się z tej recenzji!

Jak już nawiązałem we wstępie historia jest prosta jak budowa cepa, ale w tym gatunku gier to nic niezwykłego. Ot nasz łowca demonów Garcia F**king Houtspour znalazł gdzieś w śmietniku swoją ukochaną Paulę?! Jednak ich sielskie życie nie trwało długo bo z niewyjawionych nam przyczyn porywa ją lord demonów, uroczo nazwany tutaj Fleming, dając przy tym naszemu bohaterowi srogi wpierdziel! Garcia nieziemsko, wkurzony wskakuje za nim i swoją uprowadzoną, ukochaną do świata demonów by jak wiadomo ocalić ją z rąk tego złego. Na jedyną pomoc jaką może liczyć w całym tym szaleństwie jest jego wierny przyjaciel – gadająca pochodnia zmieniająca się w spluwę – Johnson!
Jeśli do tej pory to co Wam opowiedziałem i co widzicie na ekranie wydaje się jakimś takim oderwanym od rzeczywistości horrorem, trącącym głęboką satyrą na kilometr, to macie kurde rację! Przy grze swoje ręce maczali Shinji Mikami z „Capcom’u” znany głównie z „Resident Evil 4” oraz Goichi Suda, który jest ojcem takich hitów jak „Killer 7” czy „No More Heroes”! Tak to ten słynny Suda 51 tworzący zupełne odloty w grach jak po srogich dragach! Zapewne jak już się domyślacie, gra to jeden wielki prostacki oraz przypałowy projekt cieszący swoją obecnością krytyków najwyższej sztuki! A na poważnie wielbiciele Sudy wiedzą jak wybitnymi tworami są jego gry oraz jakimi pomysłami może nas on zaskoczyć! W zasadzie to tyle z ważniejszych informacji wstępnych jakie powinniście wiedzieć na temat Shadows of the Damned. Produkcje od Suda 51 albo się uwielbia albo kocha!

Mechanika gry to w zasadzie Shooter z trzeciej osoby (TPS), chodzimy od poziomu do poziomu wystrzeliwując napotkanych wrogów, których de facto nie ma aż tak wielu jak można by się spodziewać. Strzał oddajemy dzięki naszemu przyjacielowi Johnsonowi zmieniającemu się z pochodni, która oświetla nam drogę, w kilka rodzajów broni. Bonner to podstawowa jego forma coś na wzór klasycznego pistoletu, z której korzysta Garcia od samego początku gry. Fajnym pomysłem na wykorzystanie naszego stojącego przyjaciela jest to, że nie znajdujemy znikąd nowo napotkanego gnata, a dzięki dalszemu dojściu w grze, Johnson nabiera umiejętności transformacji w inne egzemplarze. Jak szotguna strzelającego kośćmi, czy maszynówki wypluwającej zęby. Jak on sam to tłumaczy – demony nie cierpią zębów!
Broń można ulepszać dzięki dwóm rodzajom kryształów, które uzyskujemy po odszukaniu ich w zakamarkach lokacji lub p pokonaniu bossów. Czerwone zwiększają magazynki, siłę strzału czy szybkostrzelność. Niebieskie ogólne umiejętności danej broni. Bardzo przyjemne jest to, że gra nagradza nas jeśli się przyłożymy i celujemy w głowę. W tym momencie w ładny i efektowny sposób jesteśmy w stanie odstrzelić łepetynę przeciwnikowi, a w innych przypadkach kończyny, ale na ogół i tak celować będziemy w tors bo tak po prostu najłatwiej. Nie dlatego, że szybciej zabijemy demony na naszej drodze, a dlatego, że niestety pojawia się tutaj ogromne rozczarowanie jeśli chodzi o celowanie. Czy może raczej o całe sterowanie postacią. Nie wiem czy to kwestia kalibracji, czy nie, bo osobiście kalibrowałem czułość drążków, ale kierowanie naszą postacią wielokrotnie doprowadzało mnie do szaleństwa na równi mocnego co sama istota tej gry. Prosty przykład. Biegnąc nie jesteśmy w stanie skręcać a jedynie niczym ślepy byk pędzić na przód! To nic, że przed nami jest jakaś przeszkoda, kto by na to zwracał uwagę, no proszę… Przecież wystarczy się zatrzymać i znów od nowa wcisnąć przycisk biegu! Niby tak, ale podczas sekwencji ucieczek jeden niewłaściwy ruch i już po nas, co na dłuższą metę jest mega frustrujące!

Cóż, wspomniane wcześniej celowanie również nie jest mocną stroną gry, mimo że takową być powinno. Namierzając bezpośrednio w głowę lub ciało przeciwnika nierzadko mamy wrażenie, że walimy ślepakami, czy gdzieś zupełnie w inny cel. Z czego to wynika, ciężko powiedzieć, a z fusów nie będę tutaj wróżył. Załóżmy jednak, że 50% to moja wina a 50% gry.
Swoje żale muszę jeszcze wylać na jedna konkretną misję również bezpośrednio związaną z mechanika strzałów. Urokliwie nazwana Bonner, potrafi postawić na nogi, ale zdecydowanie ze złości! Ile ja się tam na wyklinałem to moje – ktoś kto to wymyślił był szarlatanem! Przez nią o mało nie porzuciłem tej gry w cholerę!
Reszta aktywności nie jest wielkich lotów ani jakaś wyróżniająca się na tle innych gier. Istnieją po to by nieco urozmaicić graczowi rozgrywkę od strzelania lub parcia szaleńczo na przód. Odkryj znajdźkę, ulepszenie postaci bądź ekwipunku w postaci czerwonego kryształu. Znajdź truskawkę, oko, lub móżdżek ukryty gdzieś w innym zakamarku i wepchnij do buzi ujadającego bachora zawieszonej na bramie żeby przejść dalej i to w zasadzie tyle. Jakieś łamigłówki, poziomy z przestawianiem platform też się znajdą. No i na sam koniec chyba kwintesencja rozgrywki od Suda 51, mieszanie gameplayów. Niejednokrotnie w trakcie gry odniesiemy wrażenie, że ktoś posklejał ten tytuł z czapy łącząc co tylko przyszło mu do głowy. Zmiana stylistyki i oprawy na pseudo papierową, nie ma problemu akcje rodem z bulletshootera? Why not! Ot cała kontrowersja, nigdy nie wiesz czego możesz się spodziewać! Nie zawsze jednak te zwroty akcji są pożądane, nie da się ukryć, że przerywają one monotonnie zwiedzanych przez nas korytarzowych lokacji i bezmyślnego strzelania do łudząco podobnych demonów. Czy są one potrzebne? Moim zdaniem tak, ale nie zamaże to odczucia, że na siłę wydłużają rozgrywkę.

Sama grafika no cóż, Unreal Engine 3 w czasach swojej świetności czynił cuda, niestety mam mieszane uczucia czy w tej konkretnej grze również. Z racji tego, że jest to tytuł na konsole z 2005 roku nie mam zamiaru się nad nią pastwić. Jednak czytając głosy na forach z tamtego okresu, gracze nie wypowiadali się o niej nad wyraz pochlebnie. Często, gęsto pojawiały się glicze, niedoładowane animacje czy tego typu mankamenty. Jest co jest, czasu nie cofniemy ale jestem ciekaw co zobaczymy w remasterze. Jeśli macie jakieś spostrzeżenia na jej temat grafiki zostawcie komentarz a chętnie wymienię z Wami poglądy.
Jeśli chodzi o oprawę audio to muszę przyznać, że nie mam zarzutów. Ostre brzmienia nadają grze tego czego powinny i wprawiają w odpowiedni klimat. Nic dodać nic ująć, jednak bez wielkiej euforii. Czasem niestety odnosiłem wrażenie, że niektóre efekty dźwiękowe były źle stonowane, zbyt głośne lub zbyt ciche do aktualnie dziejącej się akcji w grze taka ot niby pierdoła ale balans to podstawa!

Podsumowując Shadows of the Damned to bardzo charakterystyczna gra, nie przez rozgrywkę co klimat i specyficzny acz wyrazisty humor, który sprawi, że jedni pokochają tę grę, a inni bardzo szybko odbiją. Po niespełna 12 latach gra potrafiła dalej dać mi masę frajdy z gry, choć na pewne rzeczy jak sterowanie i oprawa trzeba było przymknąć oko i zagiąć nieco rzeczywistość cofając się przy tym mentalnie do 2005 roku. Cieszę się, że miałem możliwość zagrać akurat w te pierwotną wersję w pierwszej kolejności, a nie szumnie zapowiedziany remaster. Bo jeśli o niego chodzi obawiam się srogiej cenzury i ugrzecznienia wielu aspektów, które w oryginale budują ten wyjątkowy, prostacki, wulgarny a zarazem niepowtarzalny klimat gier od Suda 51. Jeśli to was nie odstrasza i macie taką możliwość oraz chęć to zagrajcie śmiało. Jeśli jednak to Was nie przekonuje, gameplay także tego nie zrobi więc odpowiedź jest jedna. Czy warto? Ja uważam, że tak, ale ja lubię takie produkcję!

Otagowano , , , , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *