The Legend Of Zelda: Link’s Awakening | Recenzja

Czy dwudziestosześcioletni remake ma prawo, nie, nie, zaraz, wróć w sumie to już 27 letni remake gry ma prawo zachwycić graczy? The Legend of Linkia: Zeldas Awakening, znaczy The Legend of Zelda: Links Awakening jest doskonałym przykładem jak odtworzyć grę z Game Boya tak aby oddać jej blask w pełnym, nowym wymiarze. Jak zwykle na dole znajdziecie pełną recenzję wideo, a teraz przejdźmy do szczegółów! 

Gdzieś trzeba zacząć więc rozpoczynając tę przygodę trzeba mieć na uwadze, że choć w tytule znajduję się imię Księżniczki Hyrule, którą Link ratuje zawsze przed złem, tak tutaj fabuła prowadzi nas na zupełnie inna ścieżkę i tym razem bohater musi uratować siebie samego. Po wielkim sztormie jego mała łódeczka rozbija się, a nieprzytomnego Linka na plaży znajdują tubylcy. Bohater dowiaduje się, że aby wydostać się z wyspy musi obudzić Wing Fish’a, pradawne stworzenie, które śpi sobie smacznie w swoim wielkim jaju na szczycie góry. Aby tego dokonać musi zebrać osiem instrumentów i zagrać magiczną melodię wybudzenia. Tak mniej więcej w telegraficznym skrócie prezentuje się zamysł fabularny. 

A ja od samego początku zastanawiam od czego by zacząć te pochwały? Od subtelnych różnic? Kosmetycznych usprawnień? Zacznę od tego, że gra mimo świeżego wydania dalej jest wierna oryginałowi a dodane usprawnienia nie burzą odbioru i zatwardziali konserwatyści Zeldy znajdą tu dokładnie to samo co w oryginale tyle, że w ładniejszej grafice. Będzie to plus i minus jednocześnie. Ponieważ gry z tamtego okresu charakteryzowały się zdecydowanie innym podejściem i trudnością niż te dzisiejsze. Kiedyś trudność gry polegała na rozgryzieniu bossa, oraz wykombinowaniu co trzeba zrobić aby popchnąć fabułę dalej. Dawniej nie było łatwego dostępu do poradników, a tajniki i sekrety ukryte w grze trzeba było rozgryźć samemu nie raz to utykając na długo w jednym miejscu. To dla purystów Zeldy, o ile nie znają jej na pamięć, będzie jak wehikuł czasu przenoszący znów do magicznych lat 90. Dla reszty graczy no cóż… zerknięcie w solucję to chyba nie taka straszna zbrodnia prawda? 

Jeśli zaś chodzi o usprawnienia to tyczą się one głównie pomocy graczowi aby naprowadzić jego szare komórki na rozwiązanie. Po całej mapie rozsiane są “Drzewo Budki” z telefonem do przyjaciela. Jest nim starszy mieszkaniec wioski, który zdecydowanie i jakimś cudem wie znacznie więcej niż wszyscy inni osadnicy. Do tego dochodzą także teleporty, które ułatwiają backtracking, a tego jest tu mnóstwo. Nie jest to wada, dawniej aby zmieścić jak największą zawartość w grze wykorzystywano każdy skrawek dostępnej przestrzeni, nie inaczej jest też w Remaku. Kolejnym udogodnieniem jest poruszanie się bohatera w odnowionej wersji przemieszcza się zauważalnie szybciej niż na Game Boy’owym pierwowzorze. No i oczywiście grafika, ale o tym chyba wspominać nie muszę, bo ta rzuca się w oczy od razu. Jest ładna, kolorowa, wyrazista i przede wszystkim jak z plasteliny. Moim zdaniem z chęcią zobaczyłbym tą odsłonę w pełnym 3D jak Breath of the Wild, ale Zeldy słyną z eksperymentów graficznych, to też i tutaj nie mogło tego zabraknąć. Cukierkowość i słodycz to zwykle domena Nintendo więc nie dziwię się, że i tutaj się pojawiła. Czy dobrze? Szczerze, nie wiem, bo z początku mnie to trochę irytowało, ale później się przyzwyczaiłem i zaakceptowałem ten stan rzeczy. By w końcu zrozumieć, że jednak był to eksperyment, który wypalił doskonale.

Ten plastelinowy diamencik ma tylko jedną małą rysę, aby oszczędzić Switchowi trochę mocy, zdecydowano się na ciekawy ale lekko irytujący zabieg. Muszę przyznać, że długo nic nie zauważałam dopiero gdy przeniosłem uwagę z naszego bohatera na inny punkt na ekranie dostrzegłem tę sztuczkę. Są to rozmycia na krawędzi. Niby to pierdoła bo defacto tak jak ja pewnie zauważycie to dopiero gdy się mocno przyjrzycie, lub gdy ktoś Wam o tym powie, ale z racji poprawności trzeba o tym wspomnieć. Ja osobiście uważam, że to dobry pomysł bo niweluje to poczucie “zamkniętego świata” i ograniczenia z powodu niewielkiej mapy stworzonej już za czasów Game Boya.

O tej grze można powiedzieć wiele, ale żadne słowa nie oddadzą tego jak wsiąka się przy Switchu przy każdym kolejnym “krótkim” posiedzeniu. Bo ile razy ja sobie mówiłem, “a rozwiąże jedną zagadkę potem dość”, ta jedna zagadka kończyła się na przejściu dwóch dungeonów, ubiciu bossów i znalezieniu paru kontenerów z serduszkiem. Złożoność a zarazem prostota tej gry to perfekcyjny kontrast będący yin i yang tej produkcji. Bo skomplikowanie naszych ruchów nie jest jakieś ogromne, skok i cięcia mieczem, czy wykorzystanie jakiejś innej broni w celu pokonania przeciwnika, ale jak wspomniałem wcześniej złożoność tej gry polega na rozszyfrowaniu naszego kolejnego ruchu. Co musimy wymienić i z kim aby dać to komuś innemu? Jeśli dostaliśmy po dungeonie jakiś przedmiot to czy nie możemy teraz go wykorzystać gdzie indziej, gdzie wcześniej nie mieliśmy dostępu? Co jeśli przestawimy ten kamień? A jak porozmawiamy teraz z tą osobą coś się zmieni? Ot cały urok Zeldy.

Mimo zamknięcia na wyspie jest tutaj co robić, a wcześniej wspomniane upychanie zawartości na maksymalnie małym obszarze to nic innego jak kunszt japońskiej dokładności i skrupulatności. Wiele razy w początkowych fazach gry będziemy przechodzić przez to samo miejsce nawet nie zdając sobie sprawy ile później możemy w nim odkryć sekretów. Gdy już zdobędziemy odpowiedni przedmiot, który umożliwi nam zbadanie kolejnego miejsca odkryjemy, że to dopiero wierzchołek góry lodowej i czeka nas nie lada główkowanie co zrobić z naszym znaleziskiem. 

Oprócz tego na pochwałę zasługuje grająca w tle muzyka i ogólne udźwiękowienie, mimo że Link i mieszkańcy wyspy są niemi to remake poradził sobie z tym doskonale. Klasyczne dźwięki, uwspółcześnione do dzisiejszych standardów dają nam nostalgiczną a zarazem nie drażniącą wyprawę w czasy gdzie muzyka nie odgrywała aż tak znaczącej roli w grach. Dla mnie najzabawniejszym elementem i tak był odgłos gdy spadliśmy gdzieś Linkiem i zaczynał drzeć się wniebogłosy.

Czy zatem Links Awakening to godny remake? Czy warto zagrać w grę, w której mechanika ma 27 lat? Wystawiam tej grze ocenę 8.5/10. Bo ja to widzę tak. Dla mnie jest to wehikuł czasu, który zabiera nas do lat, gdzie gry były robione z miłością i pasją. Moc sprzętowa była mocno ograniczona, więc zdawaliśmy się na wyobraźnie naszą i twórców. Chociaż grafika jest śliczna i kolorowa i sugeruje grę dla najmłodszych to jest to bardzo złudne, bo czuje, że takie osoby szybko by się od tego tytułu odbiły. Mimo archaizmów, ewentualnych spadków animacji jest to remake, który spełni oczekiwania graczy zaznajomionych już wcześniej z tym tytułem. Za to dorośli gracze poczują się jak u mamy w domu za szczenięcych lat.

 

 

Otagowano , , , , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *